Tinctura per se

Farba – nic bardziej banalnego. Trochę pigmentu wymieszanego ze schnącym olejem, najczęściej lnianym. Fascynujące jest to, że ta prosta substancja położona na płótnie (desce, kartonie, czy czymkolwiek) – natychmiast zaczyna coś znaczyć. „Farba nazwana bielą tytanową lub czernią kostną staje się barwą białą i barwą czarną, a więc bielą i czernią, to znaczy jasnością i ciemnością, wreszcie niebem i piekłem, dobrem i złem” – pisze S. Gierowski. – „Malarska materia barw opanowuje myśl i ukierunkowuje wyobraźnię”.

Używam resztek farb, których za dużo wycisnęło się z tubki, zaschniętych zeskrobków z palety, pozostałości po warsztatach, które prowadzę. Przylepiam je do czystych płócien i nieudanych obrazów, rozsmarowuję, czasem zalewam farbami przemysłowymi. Staram się wyłączyć wszelkie skojarzenia wynikające z koloru, gęstości, faktury, do minimum ograniczać konceptualizację. Często całkowicie zdaję się na przypadek, czasem nakładanym na płótno resztkom nadaję rytm dyktowany częstotliwością czyszczenia palety. Pozwalam farbie działać samodzielnie. Ciekawi mnie, czy te obrazy wyjęte kiedyś z kontekstu pracowni – powiedzą coś, poza tym, że są zbudowane z farby.